Osmołoda >>ciężarówka>> dolina Bystryka - stoki Sywuli - Ruszczyna | 21 GOT |
Przedostatni dzień wyjazdu zaczął się ładnie - rano udało się dosuszyć na słońcu namioty i część ubrań. Po śniadaniu pożegnaliśmy 5 osób, które zdecydowały się wcześniej wracać do Warszawy, a sami wsiedliśmy do załatwionej przez przewodników ciężarówki. Tym razem skrzynia była kryta, z oknami (wyglądała jak do przewozu więźniów) i zawierała ławki - a że te były zrobione z desek, a droga doliną Łomnicy obfitowała w wyboje, do doliny Bystryka dotarliśmy mocno poobtłukiwani.
Z doliny, po przejściu zniszczonym mostem kolejki leśnej, ruszyliśmy pod górę wyraźną ścieżką oznaczaną co jakiś czas tabliczkami "СИВУЛЯ". Trawersowaliśmy grzbiet Sywuli, w wyższych partiach przecinając gorgany i przechodząc przez kosówkę. Ta ostatnia po przerąbaniu jakiś czas temu zdążyła już trochę odrosnąć i przeciskanie się przez nią z plecakiem stawało się nieco uciążliwe. Po południu (około godziny 15 czasu polskiego, a 16 kijowskiego) tradycyjnie zaczęło padać - ale tym razem był to deszcz bardziej intensywny i długotrwały. Szliśmy w tym deszczu kilka godzin, przeciskając się przez kosodrzewinę i inne krzaki, a zbytnie zbliżenie do poprzednika kończyło się oberwaniem mokrą gałęzią po twarzy. Aż do polany Ruszczyna nie było miejsca na schronienie się - ścieżka była za wąska i zbyt kamienista na rozłożenie choćby jednego namiotu. W końcu około 18 (czasu polskiego) dotarliśmy na Ruszczynę, pośpiesznie rozłożyliśmy namioty i po zdjęciu z siebie mokrych rzeczy i zjedzeniu paru kanapek mimo wczesnej pory... wszyscy się pospaliśmy.
Obudziliśmy się po jakichś 3 czy 4 godzinach, kiedy ulewa nieco zelżała. O wejściu na Sywulę tego dnia nie myślał już nikt; ostatnie ognisko do późnej nocy, na które się nastawialiśmy, także odpadło ze względu na warunki. Z tego zniechęcenia wyrwały nas słowa piosenki "dla wszystkich starczy miejsca..." - i, po przemyśleniu sytuacji, zebraliśmy się w 6 osób w jednym namiocie (2-osobowym), gdzie przy gitarze przesiedzieliśmy (tudzież przeleżeliśmy lub spędziliśmy czas w innych dziwnych pozycjach) do czwartej w nocy (czasu polskiego; piątej czasu lokalnego).