Ruszczyna - Rafajłowa >>autobus>> Nadwórna >>taksówki>> Stanisławów >>autobus>> | 15 GOT |
Noc dla nas była krótka - trzeba było wstawać, żeby zdążyć na autobus powrotny. Gdybyśmy wstali trochę wcześniej, byłaby jeszcze szansa wejścia na Sywulę - ale na pytania, kto chce iść, odpowiedź była jedna: "pada". Cały czas padało mniej lub bardziej i nie chciało przestać. Śniadanie zjedliśmy razem w jednym z namiotów, potem nastała najmniej przyjemna chwila: trzeba było pozakładać na siebie (co najmniej częściowo) mokre ubrania, pozwijać mokre namioty i zebrać do plecaków resztę przemoczonych rzeczy.
Szybkim krokiem, rzadko się zatrzymując zeszliśmy do Rafajłowej (obecnie znanej jako Bystrica). Po drodze przestało padać, dzięki czemu przynajmniej wierzchnie ubrania trochę przeschły. Z Rafajłowej przejechaliśmy do Nadwórnej autobusem lokalnym - był to rozklekotany pojazd nieco przypominający nasze "ogórki" sprzed parudziesięciu lat. Kierowca nie oszczędzał zawieszenia - w pewnym momencie znalazłem się ze 20 centymetrów ponad fotelem... na szczęście był miękki. W Nadwórnej nie było busiarzy chętnych do zabrania nas, więc do Stanisławowa (obecnie znanego jako Iwano-Frankowsk) pojechaliśmy dwiema taksówkami (uzupełniając asortyment środków transportu, z których korzystaliśmy). W mieście zdążyliśmy tylko szybko zrobić zakupy na drogę, przekąsić coś ciepłego w barze (były to, żeby było śmieszniej, kiełbaski z ryżem i kukurydzą, tyle że podane na oddzielnych talerzach, a nie wymieszane razem w menażce) i nadeszła przykra chwila wyjazdu.
Na granicy znowu staliśmy 2 godziny. Zapędy celników do sprawdzania bagażu skutecznie ograniczył zapach wydobywający się z naszych plecaków. Na dworzec PKS Warszawa Zachodnia dojechaliśmy około 5:30.