Filipiec >>bus>> Miżgiria - >>bus>> Kołoczawa >>bus>> Jezioro Synewirskie >>bus>> muzeum spływu drewna >>bus>> wody mineralne >>bus>> Kołoczawa | 2 |
Rano po śniadaniu i wykorzystaniu wyjątkowo dogodnych warunków do umycia się obejrzeliśmy jeszcze wodospad i zeszliśmy do wsi, skąd udało nam się zabrać małym busem (na dwie tury) do Miżgirii. W oczekiwaniu na drugą turę robiliśmy zakupy, a mi udało się na bazarze kupić nóż (ten, który wziąłem z Warszawy, złamał się na pierwszym noclegu). Z Miżgirii większym busem, już na jedną turę, mieliśmy przejechać do Negrowca, jednak kierowca wysadził nas kilka kilometrów dalej - przy moście w Kołoczawie.
Kołoczawa okazała się być wsią specyficzną, ale o tym później. Na początku zdziwił nas tylko brak śmietników i zniesmaczył widok setek plastikowych butelek oraz pomniejszych śmieci pod mostem. Po rozbiciu namiotów na podwórku jednego z gospodarstw i kanapkach mieliśmy pojechać nad Jezioro Synewirskie. Umówiony wcześniej busiarz po wizycie w knajpie okazał się być już w stanie niezdatnym do prowadzenia pojazdu, ale udało się znaleźć innego. Po dojechaniu do rezerwatu obeszliśmy jezioro dookoła, stwierdziliśmy obecność ryb i raków, porobiliśmy zdjęcia grupowe pod knajpą "Morskie Oko" i ruszyliśmy w drogę powrotną. W czasie rozmowy z kierowcą wynikło, że może nas zawieźć "tri kilomietry" do (zniszczonego przez powódź w latach dziewięćdziesiątych) muzeum spływu drewna - z czego skorzystaliśmy. Już w Kołoczawie kierowca zaproponował wycieczkę "tri kilomietry" do "wód mineralnych" - okazały się cokolwiek przesycone żelazem i siarkowodorem, za to główną atrakcją był mostek wiszący nad rzeką, dostarczający emocji przy przechodzeniu (szczególnie gdy rozkołysał się na boki). Z kolejnej propozycji przejazdu "tri kilomietry" już nie skorzystaliśmy i wróciliśmy do namiotów na obiadokolację. Po posiłku posiedzieliśmy jeszcze trochę przy gitarze (na ognisko nie było warunków) i rozeszliśmy się do namiotów.
Mieszkanie przy chałupie uatrakcyjniały kurczaki z upodobaniem wchodzące prawie wszędzie, w tym na nasz "stół" (ceratę z jedzeniem), wychodek wytapetowany ukraińskimi plakatami wyborczymi i uwiązany blisko niego pies usiłujący gryźć wszystkich zdążających za potrzebą (psa musieliśmy obchodzić przez siatkę, po drugiej stronie płotu).