Barborka - Vysoká hole - Jelení studánka - Břidličná hora - Skřítek - Rabštejn - Hvězda - Kamenný vrch - Nový Malín >>ČD>> Olomouc >>PKP>> | 39 GOT |
Czwarty i ostatni dzień wyjazdu, więc także ostatni dzień w Jesionikach. Już rano pożegnaliśmy się z częścią grupy - cztery osoby wyszły wcześniej, aby zdążyć na pociąg dojeżdżający do Warszawy wieczorem. My natomiast przeszliśmy połoninnym grzbietem przez Vysoką holę, Kamzičník, Velký Máj i Jelení hřbet, wreszcie mając okazję podziwiania widoków na większy fragment Sudetów czeskich i nawet polskich. Na Vysokej holi napotkaliśmy trójkątny kamień graniczny (a tym samym trzeci już na tym wyjeździe dawny trójstyk), a przy Jelení studánce - utulnię, w której może przenocować do parunastu osób. Za źródełkiem czekał na nas jeszcze fragment odsłoniętego grzbietu, w tym dwa szczyty ze skałkami (Pecný i Ztracené kamený). Po dojściu do Skřítku zatrzymaliśmy się na obiad w zajeździe (średnio przyjemne miejsce, może ze względu na spory ruch tego dnia) i pożegnaliśmy kolejne dwie osoby odjeżdżające wcześniej.
W pięć osób ruszyliśmy dalej; dla urozmaicenia (i uniknięcia większego odcinka asfaltowego) do Hvězdy poszliśmy nieco dalszą drogą, przez Rabštejn. Wybór okazał się trafny - ruiny zamku na skałach jak i widok z tych skał (na które wchodzi się po drabince) są warte obejrzenia. Kawałek za Hvězdą zboczyliśmy z najkrótszej drogi jeszcze raz - na Kamenný vrch, także warty odwiedzenia (swoją drogą - szlak pod szczyt odbija od drogi prosto w... krzal, co jest prawie niespotykane w Jesionikach). Po zejściu ze szczytu pozostało jeszcze strome i średnio ciekawe zejście, a zaraz po nim - ładna dolinka. I na sam koniec - dwa kilometry asfaltu przez Nový Malín.
O zmroku znaleźliśmy się na stacji kolejowej wyglądającej na całkowicie wymarłą. Usiedliśmy, zastanawiając się, czy cokolwiek po nas przyjedzie... oględziny budynku wykazały istnienie rozkładu jazdy - z pociągiem, który nas interesował, oznaczonym jako zatrzymującym się... na żądanie(!); a także informacji o zastępczej komunikacji autobusowej - ale w innym terminie. Pozostało nam więc czekać - w międzyczasie pożywiając się; chleba już nie mieliśmy - więc "luzem" poszły dwie puszki rybek, serki topione, a nawet jeden pasztet. Chwilę przed porą odjazdu pociągu w kierunku przeciwnym do naszego (ten miał być trochę wcześniej) zapalił się neon na stacji - ale pociągu ani śladu... z niewielkim opóźnieniem przemówił megafon, zaraz po nim pojawił się pociąg w postaci dwóch wiekowych spalinowych wagonów motorowych. Jakieś piętnaście minut później sytuacja się powtórzyła - z tym, że już bez opóźnienia i wagon był jeden. Zaraz po zajęciu miejsc pojawił się konduktor i zaczął znacząco patrzeć - nabyliśmy więc bilety do Bohumina ze zniżką grupową (w Czechach jest to łatwiejsze i nie potrzeba 10 osób). Dalsza część podróży to oczekiwanie w nieco już sennej atmosferze na przesiadkę w Olomoucu (Ołomuńcu), szukanie miejsc w pociągu (w końcu udało się, choć w dwóch przedziałach), trochę nerwów i biegania po peronie w Bohuminie po zakupie przejazdówek (kiedy akurat zdążyli nasze wagony wypiąć z "Silesii", a jeszcze nie podstawili jako "Chopina" po drugiej stronie peronu) i pobudka w okolicy Katowic na zakup biletów na polski odcinek. Ostatecznie wyjazd zakończył się około 7:20 na Dworcu Centralnym.