Dzień/data | Trasa | GOT |
---|---|---|
Dzień 1. (22.12.2007) | >>PKP>> Katowice >>PKP>> Rajcza - Hala Redykalna - Hala Lipowska - Hala Rysianka - Trzy Kopce - Pilsko/Góra Pięciu Kopców - Trzy Kopce - Hala Rysianka | 41 |
Dzień 2. (23.12.2007) | Hala Rysianka - Romanka - Słowianka - Węgierska Górka >>PKP>> Katowice >>PKP>> Warszawa | 19 |
Całość | 60 |
W tym roku skład był większy niż na poprzednich wycieczkach z tego cyklu, w których uczestniczyłem - bo 5-osobowy. Zaczęło się od małego zamieszania na Centralnym. Zaraz po północy peron wypełnił się sporą grupą oczekujących na TLK relacji Gdynia-Zakopane, co nie wróżyło najlepiej, jeśli chodzi o wygodę dojazdu. Wkrótce na tor przy wyświetlaczu z napisem "Zakopane" podjechał pociąg nie przemalowany na barwy PKP IC - co nie wzbudziło w nas zbyt dużych podejrzeń, więc radośnie do niego wsiedliśmy i zajęliśmy przedział, chwilę później jednak na tablicy zamiast "Zakopane" pojawił się "Szczecin", a napis "Zakopane" wyświetlił się na tablicy po drugiej stronie peronu. Nie ten kierunek i nie ten przewoźnik - więc czym prędzej wysiedliśmy i podbiegliśmy do właściwego toru. Po chwili podjechał właściwy pociąg i wraz z tłumem z peronu rzuciliśmy się w kierunku drzwi. Pierwszych kilka wagonów było sypialnych, kolejne "dwójki" miały nawet korytarze całkowicie wypełnione... Poszliśmy kawałek dalej, do wagonu gdzie przynajmniej korytarz jeszcze nie był zapchany. Tam pierwszy przedział okazał się wolny - więc go zajęliśmy; o dziwo nikt nawet nie przejawiał chęci zajęcia szóstego miejsca. Drugim urozmaiceniem podróży była "modernizacja CMK-i", przez co pociąg stał w Częstochowie zdecydowanie za długo, a na całej trasie do Katowic uzbierał +60 - przez co spodziewany prawie godzinny czas oczekiwania skrócił się do minus kilku minut; szczęśliwie pociąg do Zwardonia jeszcze czekał, więc skończyło się na biegu między peronami. Potem już bez przeszkód dojechaliśmy do Rajczy, nawet wysiadając na właściwej stacji (co nie jest takie oczywiste, jak pokazała praktyka "tradycyjnych wycieczek przedświątecznych").
W Rajczy zastaliśmy mróz w okolicach -10°C, śnieg wyraźnie skrzypiał pod nogami. W miarę podchodzenia robiło się coraz cieplej - i z powodu podejścia, i z powodu przygrzewającego słońca. Podczas podejścia na Halę Redykalną zaczęły się odsłaniać wspaniałe widoki - najpierw na charakterystycznie postrzępiony Veĺký Rozsutec i pobliski Veĺký Kriváň, potem na resztę Małej Fatry, Wielką Fatrę, Wielki Chocz, Niżne Tatry i Tatry... Jednocześnie ujawniła się druga cecha tego grzbietu, występująca zimą - wszędzie było widać ślady skuterów śnieżnych, a co jakiś czas także słychać ich ryk. Miało to jedną dobrą stronę - po śladach skutera szło się tak, jakby śnieg miał 5-10 cm głębokości, a nie kilkadziesiąt jak w rzeczywistości. Do Hali Lipowskiej doszliśmy szybko, niedługo po południu, więc bez zatrzymywania przeszliśmy na Rysiankę. Tam zajęliśmy pokój, zostawiliśmy większość rzeczy i około godz. 14 w komplecie ruszyliśmy na fakultatywną wycieczkę ku granicy - na Trzy Kopce.
Na Trzy Kopce dotarliśmy (cały czas po śladach skuterów) po półgodzinnym marszu, tam na chwilę przystanęliśmy oraz - z okazji wejścia Polski dzień wcześniej do strefy Schengen - dokonaliśmy symbolicznego ostentacyjnego przekroczenia granicy. Pora wracać - ale ja uznałem, że jeszcze nie dla mnie; pod pozorem "niedołojenia" ruszyłem na samodzielne fakultatywne przedłużenie wycieczki fakultatywnej, w kierunku Pilska i Hali Miziowej. Wyznaczyłem sobie limit czasu - zawrócić tak, żeby być z powrotem około 18-19. Po śladach skuterów szło się w miarę dobrze jak na zimę (z wyjątkiem chwil, gdy skuter mnie mijał, psując powietrze i ciszę) - po kolejnej półgodzinie (o 15:05) byłem na szczycie ze słowacką tabliczką "Brst" (czyli polskiej Palenicy); tabliczka ta informowała również, że do granicznego szczytu Pilska pozostało 1:15h. No cóż, czasu letniego raczej - co potwierdził widok Pilska kawałek dalej: owszem, prawie jak na wyciągnięcie ręki, ale latem. Zwłaszcza przy tym nachyleniu. Stwierdziłem, że pójdę jeszcze kawałek, żeby spojrzeć na nie z bliska i powiedzieć "ja tu jeszcze wrócę!", a na faktyczne wyrównanie porachunków przyjdzie czas następnym razem (tytułem wyjaśnienia: w pierwszym podejściu szczyt graniczny zdobyty przy niemalże zerowej widoczności; w drugim - brak próby podejścia ze względu na znikomą widoczność i ogólnie nieprzyjemną pogodę; w trzecim - nocleg awaryjny w Ujsołach).
Słońce zaszło na dobre mniej więcej w czasie gdy mijałem odejście szlaku na Halę Miziową - ja poszedłem dalej granicą, słowackim szlakiem niebieskim. Podejście robiło się bardziej strome, a mimo to ślady skuterów nie odstępowały. Miejscami tylko widać było ślady nart, butów i rakiet. Dochodziła godzina 16, czyli dolna granica czasu wędrówki (żeby wrócić na 18); w związku z tym na miejsce zawrócenia upatrzyłem sobie lokalne maksimum, z którego powinno być widać szczyt Pilska. Po jego osiągnięciu spotkało mnie miłe zaskoczenie - zaraz obok znajdowała się górna stacja jednego wyciągu, kawałek dalej - drugiego, a jeszcze kawałek - szczyt graniczny. W takim układzie przystanąłem na chwilę aby się posilić (ale chwilę tę musiałem skrócić do minimum, ponieważ pojawił się dokuczliwy wiatr, a po zachodzie temperatura powietrza zaczęła spadać; próba schowania się od wiatru między nielicznymi drzewami skończyła się sprawdzeniem faktycznej grubości śniegu nie ubitego przez skutery - po uda) i zacząłem piąć się dalej. Szło się już trudniej - wzmagał się wiatr, robiło się zimno (aczkolwiek warunki były i tak lepsze niż w listopadzie na Babiej Górze). O 16:20 "padł" graniczny szczyt Pilska. Obszedłem słupek graniczny i dalej już nie szedłem - uznałem, że nie będę się na siłę drapał tam, gdzie mnie już nie swędzi i właściwy, słowacki wierzchołek zostawię sobie jako powód, żeby kiedyś wrócić na szczyt za dnia. Poza tym na górze wiało na tyle, że każdy metr z pozostałych kilkudziesięciu wymagałby włożenia pewnego wysiłku, a przecież czekała mnie jeszcze droga powrotna... Jeszcze tylko rozejrzałem się wokół - warto było się męczyć, widok był niesamowity: pół nieba w pomarańczowej poświacie, na jej tle pasma górskie, w dole bliższe, nieliczne światła Hali Miziowej oraz dalsze, liczne światła Korbielowa.
Zrezygnowałem ze schodzenia na Halę Miziową i zdecydowałem się na powrót tą samą drogą (po pierwsze odrobinę krótszą, po drugie - znaną; nie chciałem ryzykować wpakowania się w głębszy śnieg). Podczas zejścia nachylenie stoku robiło nawet większe wrażenie niż na podejściu - mimo to schodzenie było bardzo szybkie. Gdzieś za dojściem szlaku z Miziowej na niebie poświata już zanikła i na dobre nastał zmrok. Jak się okazało, nie pomyliłem się co do pełni i leżącego śniegu - nie musiałem wyciągać latarki. Na odkrytym terenie drogę było widać w miarę dobrze, jedynie między drzewami w koleiny po skuterach trafiałem na wyczucie. Tak mijała mi droga powrotna - z zejściami znacznie szybszymi niż w drugim kierunku i podejściami nieco wolniejszymi - byłem już trochę zmęczony. Przy samych Trzech Kopcach minął mnie jeszcze jeden skuter, podświetlając słup z drogowskazami. Końcowe podejście do schroniska już mi się dłużyło. Wróciłem około 18:20, po 2 godzinach od Pilska. Zmęczenie zrobiło swoje i bez problemu zasnąłem przed 21.
Początkowy plan wyjścia o 8 i zdążenia na pociąg z Węgierskiej Górki o 13 musieliśmy zweryfikować - obudziliśmy się dobrze po godzinie 7, podziwiając przy tym wschód Słońca przez okno z widokiem na Tatry. Udało nam się wyjść około 9:30. Na Romankę skutery nie dotarły, więc mieliśmy trochę prawdziwego zimowego marszu w śniegu o głębokości 20-30 cm. Szło się jednak bardzo dobrze, a w dół znacznie szybciej niż latem (śnieg hamując ułatwiał zachowywanie bezpiecznej prędkości). Niżej zaczęliśmy odczuwać inwersję - śnieg zrobił się zmrożony, miejscami nawet zaczął skrzypieć; do tego nad Żabnicą doszedł dokuczliwy wiatr. Po minięciu fortu "Wędrowiec" i odlewni doszliśmy do dworca PKP w Węgierskiej Górce; 40 minut pozostałe do odjazdu pociągu do Katowic przeczekaliśmy w zimnej poczekalni. Powrót do Warszawy minął bez zakłóceń. W ekspresie z Katowic mieliśmy do dyspozycji prawie cały "przedział" wagonu bezprzedziałowego (tzn. wagon).
Poniżej moje zdjęcia; w sieci dostępne są także zdjęcia Roberta z tej wycieczki.
24.12.2007, zdjęcia dodane 08.01.2008