Dzień/data | Trasa | GOT |
---|---|---|
Dzień 1. (08.07.2006) | >>PKP>> Katowice >>PKP>> Sól - Łysica - Rycerka Dolna - Praszywka Wielka - Bendoszka Wielka - Przegibek - Wielka Rycerzowa - bacówka - Przełęcz Przysłop - Beskid Bednarów - Oszus - pod Oszusem | 45 |
Dzień 2. (09.07.2006) | pod Oszusem - Jaworzyna - Przełęcz Glinka - grzbiet Glinki - Glinka (wieś) - Ujsoły (poczta) >>bus>> Rajcza >>PKP>> Bielsko-Biała >>PKP>> | 23 |
Całość | 68 |
Zgodnie z nazwą głównym celem wycieczki było przejście grzbietem granicznym przez szczyt Oszus (znanym także pod nazwą Oszust, Oszast czy ze słowackiego Uszust). Podobnie jak na jesieni na Lackową, wyruszyliśmy w składzie trzyosobowym.
Niestety PKP nie rozpieszcza pasażerów dogodnymi połączeniami - w Soli byliśmy dopiero po ósmej, po wyjeździe z Warszawy pół godziny po północy i godzinnym czekaniu na przesiadkę w Katowicach. Trochę obawiałem się upału (męczącego nas w Warszawie od kilku tygodni) - jednak, jak się później okazało, niepotrzebnie. Słońce trochę przypiekało tylko na początku, przy przejściu przez Łysicę. Już kiedy byliśmy na Praszywce, niebo zasnuło się chmurami, spadły też pojedyncze krople.
Pierwszy dłuższy (ponad godzinny) odpoczynek, połączony z jedzeniem i próbami odsypiania nocy po pociągu, mieliśmy pod schroniskiem na Przegibku. Przez chwilę zrobiło się chłodno i zaczął padać całkiem konkretny deszcz - na szczęście świerki nad stołami pod schroniskiem okazały się wystarczająco szczelne. Kiedy opady zanikły, wyruszyliśmy dalej, na Rycerzową - gdzie w bacówce PTTK zrobiliśmy sobie drugi dłuższy odpoczynek połączony z jedzeniem i próbami odsypiania (choć przy stole średnio to wychodziło). Po odpoczynku i zjedzeniu racuchów poszliśmy (stosunkowo nowym) żółtym szlakiem na Przełęcz Przysłop. Tam uznaliśmy, że przekraczamy granicę (szlak graniczny przez Oszus jest oficjalnie słowacki) i w końcu (mając już "zrobione" tego dnia 30 punktów GOT) wyruszyliśmy na tytułowy szlak.
Szlak ten okazał się mocno charakterystyczny. Ścieżka przeważnie była wąska, miejscami nawet w zaniku - rozprzestrzeniały się na nią zarośla porastające przecinkę graniczną. Składały się one z paproci, malin, pokrzyw, (kwitnących akurat) łopianów i pomniejszego "zielska" - w miarę wędrówki zmieniał się tylko zestaw tych roślin. Ponieważ granica idzie grzbietem, droga składała się w większości z podejść i zejść - miejscami całkiem stromych (jak początkowe podejście na Świtkową czy podejście i zejście ze szczytu Oszusa). Całości dopełniało trochę błota i strumyczki płynące niektórymi stromszymi odcinkami ścieżki. Był też fragment podmokły (dosyć płaski, zresztą mocno zarośnięty, odcinek przez Równy Beskid) - nieco podobny do znanego sprzed 8 lat fragmentu szlaku między Krawców Wierchem a Trzema Kopcami. Pewnym urozmaiceniem były słowackie tabliczki z czasami przejść odcinków szlaków... w dużej części niespójne między sobą. Dodatkową atrakcją tego dnia były komary i gzy, z punktem kulminacyjnym na szczycie Oszusa - było ich tak dużo, że postój na szczycie zakończyliśmy na szybkim łyku wody i bez odpoczynku ruszyliśmy jak najszybciej w dół. Chwilę przed dojściem do przełęczy między Oszusem a Kaniówką zeszliśmy z granicy kawałek na stronę słowacką i rozbiliśmy się na noc (zachód dopadł nas w okolicy Oszusa i w lesie zaczynało się robić ciemno).
Rano po niewielkim śniadaniu przeszliśmy pozostałą część szlaku granicznego do Przęłęczy Glinka. Tam oficjalnie "wróciliśmy" do Polski i, po przejściu kawałka asfaltem, zaczęliśmy podchodzić drogą gruntową na grzbiet odchodzący od Krawców Wierchu. Po jednej korekcie (pierwsza użyta stokówka okazała się być za bardzo stokówką i nie chciała wejść na górę grzbietu) doszliśmy do szlaku idącego przez szczyt Glinka i ruszyliśmy nim w kierunku wsi Glinka. Po drodze złapał nas bardziej konkretny deszcz (próby wmawiania sobie, że nie pada, przestały być skuteczne), przez co zrezygnowaliśmy z przejścia do Ujsoł łąkami na rzecz kilku kilometrów asfaltu z Glinki (deszcz przestał padać, ale mokra trawa nie wyglądała zachęcająco). W Ujsołach na chwilę zatrzymaliśmy się na przystanku PKS (chcieliśmy sprawdzić rozkład, czy za chwilę nie przyjedzie coś, co mogłoby nam zaoszczędzić kolejnych 4 kilometrów asfaltu do Rajczy). PKS miał być dopiero za pół godziny, ale z rozterki "czekać czy iść" wybawiła nas prawdziwa ulewa, która się rozpętała nad Ujsołami. W efekcie do Rajczy podjechaliśmy busem (który przyjechał przed PKS-em), tam zaczekaliśmy na pociąg i pojechaliśmy do Bielska-Białej, zdążając jeszcze na dzienny ekspres do Warszawy.
Poniżej moje zdjęcia; z tej samej wycieczki dostępne w sieci są także zdjęcia Roberta.
10.07.2006, relacja i zdjęcia dodane 22.07.2006